Mała, bo ma tylko 5,5 cm średnicy i zaledwie 3,5 cm wysokości. Księżniczka, bo na odwrocie widzimy skrzyżowane miecze, wzięte z elektorskiego herbu Wettinów i gwiazdę Marcoliniego, który w latach 1774-1814 był dyrektorem Manufaktury w Miśni. Moja filiżanka, czy raczej FILIŻANECZKA, służyła do picia aromatycznej mokki, mającej – jak pisał autor „Pana Tadeusza” – „czarność węgla” i „gęstość miodowego płynu”. Patrzę z podziwem na miniaturowy bukiet kwiatów. Króluje w nim tulipan, przywodzący na myśl obrazy holenderskich mistrzów. Trzeba przyznać, że również miśnieńskim malarzom porcelany kunsztu nie brakowało! Księżniczka bez skazy – przyznałbym, gdyby na uszku nie było drobnego pęknięcia, widocznego dopiero pod lupą. Nic to! Każda piękność nawet powinna mieć jakąś małą skazę. „Ciekawa jestem, kto z niej pił” – powiedziałaby moja Mama, która pozostawiła mi w spadku kilka starych filiżanek. Ta, nabyta już później, jest chyba jeszcze z XVIII wieku, więc może jakaś markiza przykładała ją do swych ust delikatnych. Może. Nigdy się tego nie dowiemy, bo żadne usta nie pozostawiają śladu na porcelanie – kruchej, ale jednak trwalszej niż ludzkie życie.
Mariusz Kazańczuk